Dziś po Mszy Św. tradycyjnie zrobiliśmy sobie z rodzicami herbatkę i przycupnęliśmy wszyscy razem, co się w praktyce rzadko zdarza, do stołu w kuchni. Nie pamiętam już, jak się zaczęło, ale rozgorzała gorąca dyskusja. Oooo, momentami naprawdę gorrrrąca.
Precyzując temat, powiedziałabym, że rozmawialiśmy o stroju godnym/niegodnym miejsca świętego. Nie dyskutowaliśmy jednak, jak by wielu mogło pomyśleć, o powszechnych coraz bardziej dekoltach, półgołych plecach, czy bardzo MINI spódniczkach. Zaczęliśmy od niewinnych adidasów, takich po prostu zwykłych butów sportowych.
Uwielbiam dyskusje, takie zdrowe są na prawdę bardzo ciekawe. Dopóki nie przerodzą się w kłótnie i tego właśnie staram się w domu u nas pilnować. Wszyscy mamy dość... silne ( ;) ) charaktery, toteż nie tak prosto powstrzymać chociażby moją mamę - dość konserwatywną i porywczą, od obrażania ludzi . Mi chodzi o wygłaszanie własnych opinii i poglądów. Siedziała nas przy stole czwórka. Pomyślcie, to aż cztery różne kombinacje zdań na miliony różnych tematów. To aż fascynuje!
Rozpocznę od przedstawienia stanowiska mojej mamy, które mnie zazwyczaj drażni i bulwersuje, ale dziś O DZIWO! (choć nie mówi się "o dziwo", tylko "proszę pani" ;) ) opanowywałam się i wszystkich grzecznie wysłuchiwałam. Nie chciałam popsuć dyskusji, które tak uwielbiam, na rzecz kłótni.
Mama rozpoczęła właściwie całą rozmowę swoim zdaniem na temat nieszczęsnych adidasów na nogach "ministrantów, którzy przy ołtarzu powinni ubrani odświętnie oddawać hołd Bogu". No raczej, w końcu dla Boga tam przebrani stoją, ale dlaczego by nie w adidasach. Chociażby japonki - jako klapki wakacyjne rzeczywiście jakoś mi się z Mszą "gryzą", ale sportowe obuwie?
Moja siostra (z nią najbardziej lubię dyskutować; młodsza nieco ode mnie ma tak ciekawe poglądy, że gdybyśmy rozmów tak często nie kończyły kłótnią, paplałybyśmy dniami i nocami) odpowiedziała mamie, iż takie adidasy często dla chłopców nastolatków są najlepszymi, wypastowanymi butami, które (BA!) może kupili nawet za własną pierwszą pensję. Nawet jeśli nie zakładają ich, biorąc pod uwagę, że to ich najlepsze buty, to przecież podchodząc do szafki, je wybierają. WYBIERAJĄ... SAMODZIELNIE! Jeśli nie łamią przy tym ogólnych zasad "w miarę" dobrego zachowania, to komu?co? do ich wyboru. Niech się czują ubrani jak najlepiej, przychodzą tam dla Boga, a nie dla sąsiadów i ciotek-klotek wertujących spojrzeniem każdego co niedziela.
-Ale to źle o nich świadczy! Są źle wychowani. Mnie od małego uczono, że na niedzielną Mszę Św. należy założyć najlepszy odświętny strój, a nie taki jaki mamy na sobie przez cały tydzień. Jako katechetka być może nawet powinnam im zwrócić uwagę.
Tak, moja mama jest katechetką, co nieco pogarsza sprawę, bo uważa, że na tematy dotyczące Kościoła i wiary, wygłasza zdania zawsze nieomylne. Błądzi!
Z całym szacunkiem, ale jeśli głowy Kościoła w chociażby średniowieczu trafiały się tak błądzące, to taka katechetka... No, właśnie.
Mama przywołała też opinię na ten temat jakiegoś profesora z jej uczelni, księdza profesora. Opinia ta oscylowała w granicach zdania mamy.
Ja uważam, że nie ma większego znaczenia, jak jesteś do świątyni ubrany. Jeśli cię nie stać albo po prostu nie czujesz potrzeby "odwalania się", to to twoja sprawa. Nikt ci ani koszuli, ani butów wybierać nie powinien. Pamiętaj tylko, że to miejsce jest święte dla wielu, więc z szacunku chociażby dla tych ludzi obok ciebie, a jeśli wierzysz, to z szacunku dla Stwórcy, nie pokazuj biustu albo pośladków. Jesteśmy tylko ludźmi, często kierujemy się stereotypami wgrywanymi na nasze twarde dyski z pokolenia na pokolenie, ale pewne się zmieniają. Gdybyśmy głosili tylko zdania i opinie, które zostają nam wpojone, jeszcze będąc maluchem i gdybyśmy nie czuli potrzeby wprowadzania zmian, które nazywamy potem ROZWOJEM, skakalibyśmy po drzewach, bo nikt by się na ziemię zejść po prostu nie odważył.
Co uważacie na temat adidasów u ministrantów czy u wiernych w świątyni? Jaki ubiór w tym miejscu uważacie za wciąż stosowny. Odezwijcie się odbiorcy, bo jestem ciekawa i waszych zdań.
Ale się rozpisałam...
Do poczytania ;)
niedziela, 26 sierpnia 2012
niedziela, 19 sierpnia 2012
Miłość
Wróciłam. Już jakiś czas temu z resztą.
Było cudownie. Mimo że podobno nie jestem towarzyską osobą, poznałam masę świetnych ludzi. Ludzi w moim wieku, wesołych, zabawnych i mądrych. Brzmi to dość dziwnie, ale chcę przez to powiedzieć, że są to osoby po prostu normalne, naturalne, nieczujące potrzeby udawania kogoś, kim nie są. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. ;)
Miłość... Nie wykluczone, że "gówno na ten temat wiem", ale wybaczcie.
Mamy mnóstwo różnych koncepcji na temat miłości, a samo pytanie, czym ona jest, to typowe rozpoczęcie "filozofowania", czyli udawanie, że się coś na dany temat wie i odpowiadania najbardziej zmetaforyzowaną tandetą.
Nie pogardzam takimi próbami, ale czy miłość nie ma nam się po prostu "zdarzać"? Czyż nie ma być emocją, uczuciem towarzyszącym nam przez życie? W różnych postaciach rzecz jasna. Nie porównujmy miłości do męża/żony, rodzica, dziecka, rodzeństwa, ... kochanka ;D To bez sensu.
Na początek zerknę, jaką definicję miłości serwuje nam powszechnie znana wikipedia.org.
Miłość – podstawową definicją jest pragnienie szczęścia dla drugiej osoby (ewentualnie siebie bądź innego ważniejszego bytu). Miłość często jest rozumiana jako dowolna ilość emocji i doświadczeń zachodzących z powodu silnej więzi. Słowo "miłość" może odnosić się do wielu różnorodnych uczuć, stanów i postaw, poczynając od ogólnego zadowolenia, a kończąc na silnej więzi międzyludzkiej, jednakże nie jest ona sama w sobie uczuciem. Rozmaitość użyć i znaczeń połączona z zawiłością uczuć i postaw składających się na miłość powoduje, że miłość jest niespotykanie trudna do zdefiniowania, nawet w porównaniu do innych stanów emocjonalnych. Miłość w ujęciu zgodnym z powyższą definicją umożliwia samorealizację wskutek obecności drugiego człowieka.
Hmm, też racja.
To może sikora.art.pl:
Miłość to nieracjonalne uczucie bliskości - oparte na emocjonalnym sprzężeniu zwrotnym.
Ooo, to mi się podoba, wreszcie krótkie i zwięzłe, zdaje się, że i prawdziwe. Cud, miód, malina. Ale czy to nie czasem tylko kolejna hipoteza?
MIŁOŚĆ mamy obok siebie, w drugiej osobie. Przydarza się nam i myślę, że jest trwała. Ulotnej nie mianowałabym miłością. Kochajmy, bo to nam daje sens życia, to jest nasz sens życia. Rodzimy się w miłości i dzięki niej, z nią żyjemy i do niej dążymy. Towarzyszy nam nieustannie. Jest mądrzejsza od nas, więc darujmy sobie jej żałosne definiowanie.
Niech będzie i nie waży się nas opuszczać. ;)
Taki leciutki i króciutki temat rzeeeka na ponad trzydziestostopniowe popołudnie. ;p
Do poczytania ;)
Było cudownie. Mimo że podobno nie jestem towarzyską osobą, poznałam masę świetnych ludzi. Ludzi w moim wieku, wesołych, zabawnych i mądrych. Brzmi to dość dziwnie, ale chcę przez to powiedzieć, że są to osoby po prostu normalne, naturalne, nieczujące potrzeby udawania kogoś, kim nie są. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. ;)
Miłość... Nie wykluczone, że "gówno na ten temat wiem", ale wybaczcie.
Mamy mnóstwo różnych koncepcji na temat miłości, a samo pytanie, czym ona jest, to typowe rozpoczęcie "filozofowania", czyli udawanie, że się coś na dany temat wie i odpowiadania najbardziej zmetaforyzowaną tandetą.
Nie pogardzam takimi próbami, ale czy miłość nie ma nam się po prostu "zdarzać"? Czyż nie ma być emocją, uczuciem towarzyszącym nam przez życie? W różnych postaciach rzecz jasna. Nie porównujmy miłości do męża/żony, rodzica, dziecka, rodzeństwa, ... kochanka ;D To bez sensu.
Na początek zerknę, jaką definicję miłości serwuje nam powszechnie znana wikipedia.org.
Miłość – podstawową definicją jest pragnienie szczęścia dla drugiej osoby (ewentualnie siebie bądź innego ważniejszego bytu). Miłość często jest rozumiana jako dowolna ilość emocji i doświadczeń zachodzących z powodu silnej więzi. Słowo "miłość" może odnosić się do wielu różnorodnych uczuć, stanów i postaw, poczynając od ogólnego zadowolenia, a kończąc na silnej więzi międzyludzkiej, jednakże nie jest ona sama w sobie uczuciem. Rozmaitość użyć i znaczeń połączona z zawiłością uczuć i postaw składających się na miłość powoduje, że miłość jest niespotykanie trudna do zdefiniowania, nawet w porównaniu do innych stanów emocjonalnych. Miłość w ujęciu zgodnym z powyższą definicją umożliwia samorealizację wskutek obecności drugiego człowieka.
Hmm, też racja.
To może sikora.art.pl:
Miłość to nieracjonalne uczucie bliskości - oparte na emocjonalnym sprzężeniu zwrotnym.
Ooo, to mi się podoba, wreszcie krótkie i zwięzłe, zdaje się, że i prawdziwe. Cud, miód, malina. Ale czy to nie czasem tylko kolejna hipoteza?
MIŁOŚĆ mamy obok siebie, w drugiej osobie. Przydarza się nam i myślę, że jest trwała. Ulotnej nie mianowałabym miłością. Kochajmy, bo to nam daje sens życia, to jest nasz sens życia. Rodzimy się w miłości i dzięki niej, z nią żyjemy i do niej dążymy. Towarzyszy nam nieustannie. Jest mądrzejsza od nas, więc darujmy sobie jej żałosne definiowanie.
Niech będzie i nie waży się nas opuszczać. ;)
Taki leciutki i króciutki temat rzeeeka na ponad trzydziestostopniowe popołudnie. ;p
Do poczytania ;)
niedziela, 5 sierpnia 2012
Wiara
Jutro wychodzę na 8-dniową pielgrzymkę do Częstochowy, pomyślałam więc, że coś wypada napisać. Zniknięcie na właściwie 9 dni po pierwszym poście nie rokowałoby najlepiej.
Przy okazji wpadło mi do głowy, że można by tu poruszyć temat wiary. Dość drażliwy, w dzisiejszych czasach nasuwa się wręcz... kontrowersyjny. Tak, kontrowersyjny, mimo że żyjemy w kraju o typowo katolickich korzeniach i takiej też historii.
Ja należę do Kościoła rzymsko-katolickiego i bynajmniej nie skończyłam na chrzcie. Mam smutne wrażenie, że dziś wielu z nas "należy" do wspólnego Kościoła tylko dlatego, że rodzicom w danym czasie nie wypadało dziecka nie chrzcić. Przy zmianach XXI. wieku ludzie buntując się przeciwko temu co "powszechne więc złe" odłączają się. Oczywiście to nie jedynie bunt. Szanuję decyzje ludzi otaczających mnie, ale czy nie jest tak, że nasza społeczność protestuje przeciwko Kościołowi kojarzonemu z rzymskimi patriarchami - a to przecież my, np. ja, dlatego że dzisiejszemu człowiekowi zwyczajnie nie chce się po tygodniu pracy w niedziele ruszyć do kościoła czy po dniu harówy pomodlić. Nie zastanawiamy się nawet nad tym. Życie przeżywamy, od małego będąc nauczonym, że "zarabiać trzeba, a nie filozofować o dupie marynie".
Z perspektywy nastolatka muszę przyznać po przemyśleniach, że bunt w sprawie wiary to dziś właśnie bycie "tym nudnym, staroświeckim katolikiem". Z początku zapewne zaprzeczysz, ale pomyśl, czy czasem chociażby w szkole tak nie jest? Dziś przyznanie się do wiary to OBCIACH i to ogromny, bo o innym PRZYPALE społeczność szkolna szybko zapomni pod wpływem natłoku nowinek, ale o twoim wyznaniu, nie zapomną. Może nie w każdej szkole, klasie tak jest. Nie wiem, bo ja o swojej wierze mówię głośno i otwarcie, staram się czytać Biblię, okazjonalnie i encykliki żeby potrafić obronić chociażby wyznawane przeze mnie dogmaty.
Chodziłam do katolickiego gimnazjum, właściwie to był to zespół szkół, ale w liceum nie zostałam, muszę przyznać trochę ze wstydem, że mimo iż było katolickie, to 90% mojej klasy mówiło głośno, że są ateistami, a wiarę katolicką wyśmiewało.
Dziś modne również się staje niechrzczenie dzieci czy niedopuszczanie ich do Komunii przez "wierzących" rodziców by nie wybierać za nie. Ja zostałam ochrzczona bodajże w czerwcu, miałam więc ok. 2 miesiące. Potem przystąpiłam do Komunii w wieku 9 lat, rok temu do bierzmowania. Nie czuję żeby mi coś nakazano albo wmówiono. Dziś jestem katoliczką i codziennie wybieram samodzielnie: czy wstawać i szykować się z rana w niedzielę do kościoła czy spać?, czy modlić się w ciągu dnia czy oglądać w internecie kolejny odcinek Kuby Wojewódzkiego?.
Komentujcie, co na ten temat uważacie, z czym się zgadzacie a z czym nie. Zapraszam do dyskusji.
Na koniec i przed dłuższą nieobecnością polecam nową płytę Moniki Brodki - "Granda". Smacznie i ciekawie. Moja ulubiona piosenka z tego albumu to "Krzyżówka". Wysłuchajcie. Jedna z piosenek jest w języku francuskim, co jednak częste nie jest wśród naszych polskich gwiazdeczek. Choć pełnej francuszczyzny tam nie czuję, to jednak miło się słucha. Krótko: świetny powrót wokalistki.
Monika Brodka- "Krzyżówka"
Do poczytania ;)
Przy okazji wpadło mi do głowy, że można by tu poruszyć temat wiary. Dość drażliwy, w dzisiejszych czasach nasuwa się wręcz... kontrowersyjny. Tak, kontrowersyjny, mimo że żyjemy w kraju o typowo katolickich korzeniach i takiej też historii.
Ja należę do Kościoła rzymsko-katolickiego i bynajmniej nie skończyłam na chrzcie. Mam smutne wrażenie, że dziś wielu z nas "należy" do wspólnego Kościoła tylko dlatego, że rodzicom w danym czasie nie wypadało dziecka nie chrzcić. Przy zmianach XXI. wieku ludzie buntując się przeciwko temu co "powszechne więc złe" odłączają się. Oczywiście to nie jedynie bunt. Szanuję decyzje ludzi otaczających mnie, ale czy nie jest tak, że nasza społeczność protestuje przeciwko Kościołowi kojarzonemu z rzymskimi patriarchami - a to przecież my, np. ja, dlatego że dzisiejszemu człowiekowi zwyczajnie nie chce się po tygodniu pracy w niedziele ruszyć do kościoła czy po dniu harówy pomodlić. Nie zastanawiamy się nawet nad tym. Życie przeżywamy, od małego będąc nauczonym, że "zarabiać trzeba, a nie filozofować o dupie marynie".
Z perspektywy nastolatka muszę przyznać po przemyśleniach, że bunt w sprawie wiary to dziś właśnie bycie "tym nudnym, staroświeckim katolikiem". Z początku zapewne zaprzeczysz, ale pomyśl, czy czasem chociażby w szkole tak nie jest? Dziś przyznanie się do wiary to OBCIACH i to ogromny, bo o innym PRZYPALE społeczność szkolna szybko zapomni pod wpływem natłoku nowinek, ale o twoim wyznaniu, nie zapomną. Może nie w każdej szkole, klasie tak jest. Nie wiem, bo ja o swojej wierze mówię głośno i otwarcie, staram się czytać Biblię, okazjonalnie i encykliki żeby potrafić obronić chociażby wyznawane przeze mnie dogmaty.
Chodziłam do katolickiego gimnazjum, właściwie to był to zespół szkół, ale w liceum nie zostałam, muszę przyznać trochę ze wstydem, że mimo iż było katolickie, to 90% mojej klasy mówiło głośno, że są ateistami, a wiarę katolicką wyśmiewało.
Dziś modne również się staje niechrzczenie dzieci czy niedopuszczanie ich do Komunii przez "wierzących" rodziców by nie wybierać za nie. Ja zostałam ochrzczona bodajże w czerwcu, miałam więc ok. 2 miesiące. Potem przystąpiłam do Komunii w wieku 9 lat, rok temu do bierzmowania. Nie czuję żeby mi coś nakazano albo wmówiono. Dziś jestem katoliczką i codziennie wybieram samodzielnie: czy wstawać i szykować się z rana w niedzielę do kościoła czy spać?, czy modlić się w ciągu dnia czy oglądać w internecie kolejny odcinek Kuby Wojewódzkiego?.
Komentujcie, co na ten temat uważacie, z czym się zgadzacie a z czym nie. Zapraszam do dyskusji.
Na koniec i przed dłuższą nieobecnością polecam nową płytę Moniki Brodki - "Granda". Smacznie i ciekawie. Moja ulubiona piosenka z tego albumu to "Krzyżówka". Wysłuchajcie. Jedna z piosenek jest w języku francuskim, co jednak częste nie jest wśród naszych polskich gwiazdeczek. Choć pełnej francuszczyzny tam nie czuję, to jednak miło się słucha. Krótko: świetny powrót wokalistki.
Monika Brodka- "Krzyżówka"
Do poczytania ;)
Start
Witam,
to mój nowy blog, pierwszy blog. Jestem kompletnie zielona w tej krainie, ale wychodzę z założenia, że dam radę. 28 kwietnia skończyłam 17 lat. Myślę, że więcej informacji niż wiek, nie musicie znać.
Przyznam się, że pomysł założenia bloga łyknęłam podczas oglądania filmu, jakiego - domyślicie się po moim loginie tutaj. Buntowniczka - oszczędzę wam sprawdzania. Nie przepadam za podobnymi do siebie i masowo produkowanymi ostatnio dla pieniędzy filmami "dla młodzieży" Disneya. Do pozostania na telewizyjnym programie zmusiła mnie nuda w wakacyjną niedzielę. Oj, nie pomyślcie tylko, że nie przepadam za nudą, kocham ją, dziwnie bardziej niż szkolne podręczniki. ;)
Kto oglądał film, być może już zna ideę mojego świeżego bloga. Chciałabym pisać na tematy mi bliskie, o tym, co mnie irytuje, fascynuje, dziwi czy drażni. Wobec tego na tematy bliskie i reszcie nastolatków, ale niech czyta, kto chce. Niech czytają wszyscy. Być może mój blog nie osiągnie żadnego sukcesu i jego oglądalność będzie na tyle niska, że w końcu stwierdzę, iż produkowanie się dla jednej osoby dziennie - przyjaciółki, nie ma sensu. Być może, ale na razie jestem pozytywnie nastawiona i skrycie liczę na to, że buntowniczka13 odniesie sukces bez reklam. Tak, nie chciałabym się afiszować z tym blogiem, kłóciłoby się to z jego ideą. Wolę być tu dość anonimowa i oglądalność zyskiwać tylko ciekawymi postami.
Przyrzekam, że nie będę sobie pozwalała na głupie tematy i wpisy typu:
"właśnie wstałam i idę na śniadanie. co lubicie jeść na śniadanie?" .
Powtórzenie w przykładzie jest celowe. ;)
Wolę tu przez miesiąc nic nie dodawać, jeśli nie będę miała niczego ciekawego do powiedzenia.
Piszcie, co powinnam zmienić w strukturze bloga. Jeszcze nie ogarnęłam bloggera. ;)
Dość długi ten "Start" mi wyszedł.
Skrycie liczę, że choć przypadkiem ktoś tu wpadnie i napisze mi, o czym chciałby poczytać, czy to, co na razie napisałam mu się podoba.
Do poczytania.
PS.: Niech "Do poczytania" stanie się tutaj tradycyjnym zakończeniem postu. Lubię takiego typu monotonność. ;)
to mój nowy blog, pierwszy blog. Jestem kompletnie zielona w tej krainie, ale wychodzę z założenia, że dam radę. 28 kwietnia skończyłam 17 lat. Myślę, że więcej informacji niż wiek, nie musicie znać.
Przyznam się, że pomysł założenia bloga łyknęłam podczas oglądania filmu, jakiego - domyślicie się po moim loginie tutaj. Buntowniczka - oszczędzę wam sprawdzania. Nie przepadam za podobnymi do siebie i masowo produkowanymi ostatnio dla pieniędzy filmami "dla młodzieży" Disneya. Do pozostania na telewizyjnym programie zmusiła mnie nuda w wakacyjną niedzielę. Oj, nie pomyślcie tylko, że nie przepadam za nudą, kocham ją, dziwnie bardziej niż szkolne podręczniki. ;)
Kto oglądał film, być może już zna ideę mojego świeżego bloga. Chciałabym pisać na tematy mi bliskie, o tym, co mnie irytuje, fascynuje, dziwi czy drażni. Wobec tego na tematy bliskie i reszcie nastolatków, ale niech czyta, kto chce. Niech czytają wszyscy. Być może mój blog nie osiągnie żadnego sukcesu i jego oglądalność będzie na tyle niska, że w końcu stwierdzę, iż produkowanie się dla jednej osoby dziennie - przyjaciółki, nie ma sensu. Być może, ale na razie jestem pozytywnie nastawiona i skrycie liczę na to, że buntowniczka13 odniesie sukces bez reklam. Tak, nie chciałabym się afiszować z tym blogiem, kłóciłoby się to z jego ideą. Wolę być tu dość anonimowa i oglądalność zyskiwać tylko ciekawymi postami.
Przyrzekam, że nie będę sobie pozwalała na głupie tematy i wpisy typu:
"właśnie wstałam i idę na śniadanie. co lubicie jeść na śniadanie?" .
Powtórzenie w przykładzie jest celowe. ;)
Wolę tu przez miesiąc nic nie dodawać, jeśli nie będę miała niczego ciekawego do powiedzenia.
Piszcie, co powinnam zmienić w strukturze bloga. Jeszcze nie ogarnęłam bloggera. ;)
Dość długi ten "Start" mi wyszedł.
Skrycie liczę, że choć przypadkiem ktoś tu wpadnie i napisze mi, o czym chciałby poczytać, czy to, co na razie napisałam mu się podoba.
Do poczytania.
PS.: Niech "Do poczytania" stanie się tutaj tradycyjnym zakończeniem postu. Lubię takiego typu monotonność. ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)