Wcale mi się nie chce...
wstawać z rana (bardzo rana), dojeżdżać do szkoły, przesiadywać w mieście cały dzień by wrócić i nie potrafić normalnie niczego przyswoić, uczyć się, ćwiczyć, kłaść się spać o niewiadomo której...
... a jednak mi się chce.
Czemu narzekam i narzekam na "ciężki los", skoro niewiele robię, żeby to zmienić?
Dlaczego kłócę się z kimś, wiedząc, ze to on ma racje?
Czemu w pewnym momencie uświadamiam sobie idiotyzm (sytuacji, rzecz jasna :-)) i go nie eliminuje?
Do poczytania ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz